Jak to dobrze, że istnieją kina studyjne i ich niszowy repertuar! Jako przeciętny zjadacz blockbusterów, na lwią część filmów wybieram się do multipleksów. Po prostu te wszystkie wysokobudżetowe produkcje trafiają w moje gusta. Jednak z drugiej strony jestem zdania, że nie powinno się ograniczać tylko do nich. Choć z pewnością dostarczą niezapomnianych wrażeń i rozrywki idealnej do zajadania popcornu, to jednak warto od czasu do czasu wybrać się na coś ambitnego. A takiego typu kina w multipleksach jest niestety coraz mniej. Dlatego jeśli tylko jest okazja, opłaca się przejść się do mniejszej instytucji, która oferuje bardziej niszowe tytuły.

Źródło: filmweb.pl
Japońskim „Mirai” zainteresowałem się jeszcze przed nominacją do Oscarów w kategorii długometrażowych animacji. Zwiastun zachęcał do seansu, sama produkcja zbierała bardzo pozytywne oceny płynące z krajów, gdzie premiera miała miejsce szybciej niż u nas, a poza tym nie często w Polsce ma się możliwość obejrzenia anime na wielkim ekranie.
Zasmucił mnie jednak fakt, że gdy do pierwszych seansów zostało zaledwie parę dni, nowego filmu Mamoru Hosoda nie dało się odnaleźć w repertuarze Cinema-City. Pomyślałem, że to duża strata, ale jakoś będę musiał to przegryźć. Z pomocą przyszedł jednak Filmweb, w którym da się sprawdzić aktualne programy kin i to nie tylko tych komercyjnych. Uradowałem się, gdy w sekcji „Gdzie obejrzeć film?” wyświetliło mi się niewielkie Kino Centrum położone tuż przy toruńskiej starówce.
Bez namysłu udałem się na najbliższy pokaz z napisami. Tuż przed rozpoczęciem mojego seansu, z sali wyszło sporo dzieciaków z ich rodzicami, którzy wybrali wersję z polskim dubbingiem. Fajnie, że pojawiła się i taka możliwość. Zdecydowanie bardziej zachęciła ona do obejrzenia japońskiej produkcji kilkuosobowe rodziny niż oryginalna ścieżka dźwiękowa z tłumaczeniem u dołu ekranu. Na moim pokazie faktycznie młodych zabrakło, ale nie będę ukrywać, że mi to akurat pasowało.

Źródło: filmweb.pl
Patrząc całościowo na to, jakim filmem jest „Mirai”, uświadomiłem sobie, że młodsze grono odbiorców koniecznie powinno go zobaczyć. Niezwykle przyziemna tematyka sprowadzona do relacji rodzinnych w okresie powiększania się familii o nowego potomka w przystępny i ciekawy sposób pokazuje, jak rzeczywiście trudny jest to czas. Zarazem produkcja ta naucza swoją puentą, że niewiele potrzeba, aby z tymi wyzwaniami się zmierzyć.
Reżyser Hosoda, który na swoim koncie ma już parę długometrażowych i uznanych anime („Wilcze dzieci” lub „O dziewczynie skaczącej przez czas”), zapoznaje nas z kilkuletnim Kunem – jak dotąd jedynym dzieckiem młodego małżeństwa. Jednak szybko się to zmienia, gdy Mama i Tata wracają do swojego wymyślnego domu na peryferiach japońskiej metropolii. Stęskniony główny bohater poznaje wówczas nowo narodzoną siostrzyczkę, która otrzymuje tytułowe imię Mirai.

Źródło: filmweb.pl
Dalsze przygody czteroosobowej rodzinki to nic innego, jak z życia wyjęte perypetie, z którymi muszą się mierzyć. Ojciec stresuje się powrotem małżonki do pracy, przez co będzie musiał sam zająć się dwoma potomkami. Co najbardziej komiczne w tej sytuacji, więcej problemów sprawia młody Kun niż niemowlę. Ugodowemu tacie i zdecydowanej mamie przyjdzie nie raz zmierzyć się z objawami zazdrości chłopca względem siostrzyczki, przez co wielokrotnie będziemy nasłuchiwać ryku i płaczu. Przy tym wszystkim mała Mirai pozostaje spokojnym i względnie nieprzysparzającym kłopotów dzieckiem.
Film w głównej mierze pokazuje, jak trudne dla dotychczasowych jedynaków jest pogodzenie się z myślą, że od teraz uwaga rodziców nie jest skierowana wyłącznie na nich. Z tego też względu uważam, że animację koniecznie powinny obejrzeć rodziny z co najmniej dwójką dzieci lub tuż przed narodzinami nowego członka familii. Rodzice pośmieją się z komicznych, ale bardzo autentycznych sytuacji, do których zaraz będą musieli sami się dostosować, zaś młodociani mogą z seansu wynieść całkiem cenną lekcję wychowania.

Źródło: filmweb.pl
Jak przystało na większość japońskich animacji, „Mirai” ma w sobie sporo fantazji i przenośni. Choć wątki fabularne obracają się wokół przyziemnych i ludzkich spraw, to momentami są przedstawiane w sposób symboliczny lub z niemałą dozą wyobraźnią. Szczególnie objawia się to w motywie drzewa rosnącego po środku domu, które jest pomostem między codziennymi problemami Kuna a nierzeczywistymi lekcjami pokory, dzięki którym nabiera nowych perspektyw w kwestii radzenia sobie z zazdrością i odpowiedzialnością.
O pięknym aspekcie wizualnym nie ma co za dużo mówić. Chyba można już przywyknąć do tego, że projekty dużych rozmiarów powstające w japońskim stylu nie przestają zadziwiać swoją estetyką. Choć na pozór kreska wydaje się być banalna, to w połączeniu z przemyślanymi kadrami o tłach lokacji powstałych z rozmachem, całość potrafi zrobić na widzu niemałe wrażenie.

Źródło: filmweb.pl
Do tej pory w pamięci utkwiły mi widoki ogromnego japońskiego miasta pojawiające się przede wszystkim na początku i końcu filmu, spokojnie falujące na wietrze drzewa i trawa w scenach zabierających nas poza miejską aglomerację oraz sekwencja w tokijskim metrze. Gdy sami ujrzycie to na ekranie, to na pewno zrozumiecie, co mam na myśli.
Z biegiem wydarzeń poznajemy coraz więcej nowych bohaterów składających się na różne pokolenia japońskiej rodzinki. Dzięki bliskiemu ukazaniu dzieci, zapracowanych rodziców oraz troskliwych dziadków i pradziadków, jesteśmy w stanie zżyć się z przedstawianymi problemami, a nawet w prosty sposób przełożyć je później na własne rodzinne doświadczenia. Okazuje się, że choć film przedstawia japońskie realia, to jednak są one na tyle uniwersalne, że świetnie bronią się również w naszej rzeczywistości.

Źródło: filmweb.pl
Przy tak licznych postaciach, które przewijają się w anime, wciąż udało się zachować logiczną ciągłość wydarzeń i ich wzajemnych powiązań. Jest to o tyle ważne, że w pewnym momencie takie zazębianie się wątków lub nawet niewielkich szczegółów odgrywa w całości znaczącą rolę. Jest to jeden z elementów produkcji, który wywarł na mnie największe wrażenie. Choć próżno szukać tu niespodziewanych plot twistów, to jednak ten prosty i sensowny przekaz idealnie wpasowuje się w całościowy wydźwięk „Mirai”.
Na domiar wszystkiego muszę jeszcze wspomnieć o muzyce przygrywającej w filmie. Oprócz uroczych dźwięków, do których przywykliśmy w obyczajowych anime, znajdziemy tutaj także piosenkę, w której dosłownie się zakochałem. Usłyszeć ją możemy przede wszystkim podczas końcowych napisów, kiedy to jako widz nie skończymy jeszcze przyswajać rychłego zakończenia filmu. „Mirai no Theme” od uznanego w Japonii muzyka Tatsuro Yamashita wprowadza niesamowicie nostalgiczny klimat w połączeniu z pozytywnym i chwytliwym tekstem. Tak, słowa piosenki w większej części są po japońsku, jednak ich melodyjność potrafi na jeszcze długi czas wbić się do głowy.
Doszukując się minusów w nowym tytule Hosody można mieć pewne wątpliwości co do głównego bohatera. Jego zachowanie w niektórych momentach potrafi być naprawdę irytujące. Szczególnie, gdy łącznie przez dobrych kilka minut nasłuchujemy jego głośnego płaczu. Z drugiej strony należy mieć na uwadze, że w roli wiodącej postawiono kilkuletniego chłopca. Czego więc innego należy od niego oczekiwać? Tym bardziej, że fabuła filmu opowiada o problemach byłego jedynaka związanych z młodszym rodzeństwem. Oczywiste są tutaj niekiedy błahe problemy, które dla młodocianych są jednak istotne. Szczególnie, gdy jest się dzieckiem domagającym atencji rodzica.

Źródło: filmweb.pl
Jeśli macie ochotę na dość niecodzienne kino (jakim z pewnością można nazwać wszelkie anime na polskim rynku kinowym), to gorąco zachęcam Was do przejrzenia repertuarów lokalnych instytucji studyjnych. W multipleksach „Mirai” niestety nie znalazłem. Ani w Cinema-City, ani w Multikinie, ani też w Heliosie. Pozostaje więc jedynie nadzieja, że parę seansów odbywa się w ramach niekomercyjnych pokazów. A naprawdę warto się wybrać, bo trwający nieco ponad półtorej godziny film to przyjemność dla oczu oraz ważny morał dla osób w każdym wieku. Czy to najmłodszych, świeżo upieczonych rodziców, czy też tych starszych, którzy chętnie zobaczą sceny wyjęte z życie.
Chyba, że tak samo jak Kun, jesteście miłośnikami shinkansenów. Superszybka japońska kolej niejednokrotnie przewija się w wypowiedziach chłopca.
Moja ocena: 7,5/10